Nasz pradziad Michał Szulmiński brał udział w insurekcji kościuszkowskiej. Synowie jego też nie byli potulnego ducha, gdyż zawędrowali z rodzinnego chutoru pod Kijowem na Sybir. Dziadek Paweł musiał zaczynać jako kołodziej w Kamieńcu Podolskim i tylko z trudem mógł wysłać ojca naszego Aleksandra do Odessy na uniwersytet, na którym tenże dorabiał korepetycjami, niejednokrotnie mając do czynienia za swoje poglądy z carską Ochranką.
Przytoczę cytat o ojcu naszym z książki: „Pod słońcem Podola”, autor prof. Wiktor Pryhodko, Lwów 1931 [s. 2] wydanej w języku ukraińskim, s. 202 204: „W ogóle Szulmińskiemu należy się pewne osobne miejsce w historii Kamieńca Podolskiego. Z wykształcenia prawnik – porzucił pracę w sferze wąskoprawniczej i oddał się całkowicie działalności municypialnej. W przeciągu całego szeregu trzechletnich kadencji, Szulmińskiego wybierali członkiem Zarządu Miasta [i prezydentem miasta – dopisek J.Sz.], a w ostatnich czasach obywatele nie wyobrażali sobie Kamieńca bez niego – dlatego na tym stanowisku on trwał przy wszystkich rewolucyjnych zmianach i władzach, aż do opanowania Kamieńca przez bolszewików. Wrogi do biurokracji, szczery demokrata nie tylko z przekonań, ale w realnym życiu, on nie lubił siedzieć przy biurku pośród papierków i uważał, że wszędzie przy różnych pracach musi być osobiście i brać bezpośredni udział. Oprócz tego, był żywą, uspołecznioną jednostką i poza Zarządem miał obywatelskie obowiązki. Dlatego Szulmińskiego można było spotkać kilkakrotnie, w ciągu jednego dnia, w różnych punktach Kamieńca, jeśli idzie na bryczce, to najczęściej pieszo… Podczas wojny troszczył się organizacją miejskiej piekarni…
W ogóle był prawdziwym obywatelem swego miasta i położył bardzo dużo pracy dla Kamieńca. Jedną z ostatnich spraw, do której bardzo przyłożył się Szulmiński i znaczenie której wychodzi daleko poza Kamieniec, była organizacja w Kamieńcu Państwowego Ukraińskiego Uniwersytetu [rok 1918 – dopisek J.Sz.]”.
Po roku 1920 ewakuuje się z moimi bra[s. 3]ćmi do Kalisza, województwo Łódź, ażeby już nigdy nie ujrzeć ulubionego Kamienica. Po tym przyjeżdża na Wołyń, gdzie żyje skromnie pracując i utrzymując rodzinę jako nauczyciel. W roku 1944 umiera w czasie przymusowej ewakuacji ludności m. Dubna przez Niemców.
Młodszy Stanisław, a starszy mój brat Mieczysław, kilkunastoletnim chłopcem, brał udział w akcjach niepodległościowych 1918-20 roku (POW). Aresztowany w lutym 1940 roku jako komendant Walki Cywilnej jednego z rejonów m. Lwowa. Ostatnie ślady po nim kończą się na Łukianówce i „Wnutriennoj tiurmie NKWD na Ukrainę”, w Kijowie, ul. Korolenki 33.
Aby dobrze zrozumieć atmosferę, w której wyrósł i ideę, którą się przejął ks. Stanisław, trzeba poznać życie na Ukrainie, pomiędzy dwoma rewolucjami, 1905 oraz 1917 roku i aż do ostatecznego ujarzmienia tego kraju przez moskiewskich bolszewików. Wówczas już formował się światopogląd i „idea wschodnia” Stanisława.
Chociaż Polaków w podolskiej guberni było tylko 3%, to dzięki temu, że w rękach ludności polskiej były skupione wielkie dobra materialne, odgrywali oni niemałą rolę w życiu Podola, szczególnie miejskim. A polska inteligencja miała w swoich rękach wolne zawody, jak lekarski, adwokacki, aptekarski itd.
Jeżeli chodzi o stosunki pomiędzy Polakami i Ukraińcami na tych terenach, [s. 4] to można powiedzieć, że były one wówczas przyjacielskie. Główną przyczyną bezwzględnie był fakt, że zarówno jedni jak i drudzy znajdowali się w carskiej Rosji, prawie w jednakowym położeniu narodów gnębionych. Ten moment wspólnej niedoli zbliżał przedstawicieli obu narodów i pozwalał zapomnieć historyczne porachunki. O walce prowadzonej między Polakami i Ukraińcami w Galicji, tuż za Zbruczem, jedni i drudzy mało wiedzieli. Poza tym, Polaków i Ukraińców pod Rosją zbliżały przewidywania i nadzieje na przyszłość. Polacy wówczas śmiało żądali od rządu rosyjskiego autonomii, a walczyli o niepodległość. Ukraińcy – zaczynali mówić i działać w tym kierunku. Drogi i cele były dla obu narodów jednakowe – i oto korzeń tej psychologii, która wytworzyła się nad Dnieprem, niezrozumiałej dla mieszkańców Galicji.
Przystępując do właściwego opisu życia i działalności brata mego ks. Stanisława, odczuwam całą niekompletność obrazu, który mogę nakreślić. Stan ten jest wynikiem następujących przyczyn: 1. Różnica wieku pomiędzy Stanisławem a mną; 2. Brat przyjeżdżał do rodziny tylko na parę dni czy tygodni w roku; 3. Znam działalność Stanisława [s. 5] właściwie tylko na terenie diecezji łuckiej lub o jego młodości z opowiadań i archiwum ojca; 4. O planach swoich i działalności, która „nie chadzała utartymi drogami”, Stanisław w rodzinie nic nie opowiadał.
Z wyglądu Stanisław był wysoki, barczysty, cokolwiek pochylony; przed wojną nosił długą czarną brodę; miał głęboko osadzone ciemne oczy. W ruchach i postępowaniu działający w zastanowieniu, miał w sobie coś z patriarchów Wschodu. Główną zaletą jego charakteru, to uderzająca skromność, pomimo wielokierunkowych i wielkich zdolności (matematyka, rysunek, nauki przyrodnicze). Uczynność w niesieniu pomocy lekarskiej z zamiłowania (przeprowadzał studia nad kręgarstwem, zielarstwem itp.). Urodzony krasomówca i przy tym bardzo wybredny w doborze słów. Miał powszechną na Wołyniu famę doświadczonego spowiednika. Wadą (przynajmniej tak mi się wówczas wydawało) było abnegowanie przez brata potrzeb życia doczesnego, upartość oraz pewna niezapobiegliwość życiowa.
Kiedy z nim obcowałem, wydawało mi się, że ma stosunek do religii o wiele głębszy od innych księży, których wtedy spotykałem. W postępowaniu swoim chciał i umiał wiązać nakazy religii Chrystusa [s. 6] z życiem codziennym i ode mnie tego wymagał.
Mimo, że usiłował być zawsze niepozornym, w moich oczach był bohaterem.
Bohaterstwem
bowiem nazywam jego udział, jako 23-letniego młodzieńca, w walce
niepodległościowej. Bohaterstwem było dobrowolne wyrzeczenie się tych
wielkich atutów życiowych, danych człowiekowi od Boga, jak: zdolności
organizacyjne, nieprzeciętna siła i sprawność fizyczna, przystojność i
powodzenie u niewiast; jak zarówno zdobytych własną pracą: wykształcenie
techniczne, znajomość języków obcych, matematyki, zdolności rysunkowe,
wyczyny pływackie, jeszcze za czasów odeskich itp. Bohaterstwem były
jego ostatnie lata życia i śmierć.
Przyjazdu Stanisława do rodziny na Wołyń, ja, jako najmłodszy,
wyczekiwałem, a równocześnie z lekka lękałem się. Wiedziałem, że z
miejsca po przyjeździe brata, będę musiał zdawać sprawę z moich postępów
w nauce, szczegółowo przedmiot za przedmiotem, że będę skarcony za
każde nieposłuszeństwo wobec rodziców, że już o godz. 6:00 rano będę
miał pobudkę, że będę musiał w każdym uczynku podołać trud[s. 7]om
stosowania etyki chrześcijańskiej.
Ale wiedziałem, że za to nagroda
będzie wspaniała: czy to wspólna ze Stasiem wycieczka botaniczna na
skały pasma Gór Krzemienieckich, czy wspólne czytanie „Wieczorów nad
Lemanem” i „Serca” d’Amicisa, czy opowieści kochanego brata o tym, jak w
małych codziennych rzeczach można być wielkim. Te godziny wspólnie
spędzone ze Stasiem, dały mi później dużo siły i odporności w ciężkich
momentach mojego życia w więzieniu, łagrze i na wojnie.
Bywając na Wołyniu w ostatnich latach przed wojną, ks. Stanisław miał już opracowane metody swej pracy misyjnej na Wschodzie, a to na podstawie długoletnich studiów i znajomości stosunków tamtejszych. […]
Zaledwie rozległy się 17 września 1939 złowieszcze słowa radiowej mowy Mołotowa i armie sowieckie przekroczyły Zbrucz, zjawia się Stanisław w małym domku w Dubnie, gdzie mieszkała nasza rodzina. Brodę miał zgoloną, ubranie świeckie, tonsurę ukrywały bujne włosy. „Po coś tu przyszedł z Warszawy?” – zapytałem z trwogą.
I chociaż nie otrzymałem odpowiedzi, zrozumiałem, że brzmiałaby: „Granica otwarta, mogę penetrować na moją placówkę w głąb sowieckiego państwa. Poczynię niezbędne przygotowania i stąd natychmiast wyruszam”.
Po czym znikał tygodniami. Bywał i zbierał jeszcze jakieś materiały w różnych parafiach wzdłuż starej granicy polsko-sowieckiej: Szumsk, Krzemieniec, Ostróg i Młynów.
Brał udział w Dubnie w likwidowaniu spraw Papieskiego Seminarium Obrządku Wschodniego (które podlegało przez biskupa Czarneckiego bezpośrednio papieżowi. Miał w nim kilku przyjaciół profesorów, z których pamiętam ks. Murillo Hiszpana). Seminarium tym, wyposażonym wielojęzyczną biblioteką, w pierwszym rzędzie zainteresował się dubieński major NKWD Abram Winokur. [s. 11]
W końcu października 1939 uzbroił się w relikwiarz do odprawiania Mszy św., Biblię, wziął zakrzywioną laskę, pożegnał się z nami w ostatnie i wyruszył. Długie miesiące nie mieliśmy żadnej wieści; wreszcie przyszła znormalizowana „kartka z wiadomością” z więzienia w Baranowiczach (województwo nowogrodzkie). Nie chciał nawet, żebyśmy posłali dozwoloną paczkę: czosnek, 200 g słoniny, machorka. Ja jako jedyny „na nogach” członek rodziny (miałem wtedy 19 1/2 lat, brat Mieczysław był już w więzieniu w Kijowie, ojciec chory 78.letni staruszek, matka zapracowana). W Baranowiczach NKWD odpowiedziało krótko: „Adresata niet”. Działo to się na rok przed wybuchem wojny bolszewicko-niemieckiej.
Dopiero w roku 1943 przyszła do ojca na Wołyń wiadomość, przez
Międzynarodowy Czerwony Krzyż z Watykanu, że Staś zginął w Uchcie, ale
ja już od dwóch lat byłem poza domem i dopiero przebywając w Rzymie,
sprawdziłem niepewną wiadomość o tym.
Z opowiadań żołnierzy 2
Korpusu, byłych więźniów, dowiedziałem się, że ks. Stanisław przez cały
czas pobytu w więzieniu i na zsyłce pełnił potajemnie obowiązki
kapłańskie i misyjne. To go zgubiło. […]
[…] Dlatego musiał w sile wieku i przy pełnym zdrowiu zginąć 27 listopada 1941 roku w Uchcie. „Uchtiżemłag”, czyli Uchto-Iżemskoj Isprawitielno-Trudowoj Łagier. Był to jeden z 38., znanych żołnierzom 2. Korpusu, wielkich systemów (częstokroć paromilionowych) „poprawczych obozów pracy”, rozrzuconych po całej Eurazji sowieckiej. Nazwę swoją bierze od rzek Iżma i Uchta, w dorzeczu Pieczory. Są to tereny, tak zwanej Autonomicznej SRR Komi”. Więźniowie pracują tam w kopalniach ropy naftowej, rudy żelaznej i węgla. Przez posiołek Uchta przechodzi (wówczas w budowie) linia kolejowa łącząca Kotłas z Workutą i dalej aż do cieśniny Beringa. Kolej tę budowali więźniowie obozów systemu „Siewżeldorłag”. W obu systemach pracowali przeważnie ukraińscy chłopi, deportowani w latach 1930-37 oraz „zapadniki”, czyli ludzie spoza przedwojennych granic sowieckich (porównaj „Sprawiedliwość sowiecka”, autorzy: S. Mora i P. Zwierniak, Włochy 1945).
Ks. Stanisław zginął w świadomej walce z zawsze tą samą, biało-czerwoną czy inną, nienasyconą Moskwą, dzisiaj ukrywającą, pod maską uniwersalizmu rewolucyjnego, swe azjatyckie oblicze. Od trzech z góry wieków, od czasu kiedy Rosja zaczęła ujarzmiać sąsiednie narody, stawali Szulmińscy do nierównej walki, szukając rozstrzygnięć w rozbiciu dzikiego imperium i cofnięcia go do etnograficznych granic właściwej Rosji. Oni walczyli jako żołnierze, działacze, powstańcy i rewolucjoniści. Stanisław obrał do tej walki oręż najpotężniejszy, oręż samego Chrystusa-Człowieka.
Jerzy Szulmiński
Rzym, kwiecień 1947
Wyjaśnienie: Autor tekstu, Jerzy Szulmiński był architektem i profesorem kilku uczelni (jak sam zaznaczył uzyskał dyplom uniwersytetu w Rzymie w 1947 r.). Był młodszym bratem ks. Stanisława Szulmińskiego SAC (z drugiego małżeństwa ojca z Olimpią Michajłowną-Paszczenko, poetką i pisarką tworzącą w języku ukraińskim oraz współzałożycielką razem z A. Szulmińskim uniwersytetu w Kamieńcu Podolskim, †1972). Z pierwszego małżeństwa Aleksandra (†1944) i Heleny z d. Wyhowskiej (†1919) był Stanisław (†1941) i Mieczysław (†1940).
Tekst wspomnień pochodzi z kopii znajdującej się w Archiwum Prowincji Chrystusa Króla. Oryginał powstał w kwietniu 1947 r. Przygotował do publikacji: ks. Stanisław Tylus SAC