Ks. dr Przemysław Krakowczyk SAC
wprowadzenia i przygotowanie do publikacji
Sługa Boży ks. Stanisław Szulmiński oczami Abrahama Zaka,
Żyda polskiego pochodzenia, współwięźnia łagru w Uchcie
Celem niniejszego opracowania jest przedstawienie postaci Sługi Bożego Stanisława Szulmińskiego – jak to zaznaczono w tytule – oczami Żyda polskiego pochodzenia Abrahama Zaka. Najpierw nakreślimy (krótko) sylwetkę samego autora, a następnie wskażmy na walory tekstu. Na końcu opracowania umieszczamy fragmenty wspomnień Abrahama Zaka spisane po wojnie i wydane w Buenos Aires w roku 1956 pt. „Knecht zenen mir gewen [Byliśmy niewolnikami]”. Poniższe fragmenty pochodzą z tomu II publikacji.
W tym miejscu składamy najserdeczniejsze podziękowania dla Pani dr hab. Magdalenie Ruta, prof. UJ z Zakładu Historii Judaizmu i Literatur Żydowskich w Uniwersytecie Jagiellońskim za przetłumaczenie tekstu z jidysz i zezwolenie na jego publikację.
Sylwetka autora
Awrom [Abraham] Zak (1891–1980) – poeta, prozaik i felietonista. Polak pochodzenia żydowskiego. Dzieciństwo i młodość spędził w Indura niedaleko Grodna na Białorusi. Kształcił się w żydowskiej szkole religijnej (chederze) i wyższej szkole talmudycznej (jesziwie). Jako żołnierz armii rosyjskiej brał udział w walkach I wojny światowej. Od 1919 r. mieszkał w Warszawie, gdzie był wieloletnim członkiem Zarządu Literatów i Dziennikarzy Żydowskich. W okresie międzywojennym działał w ruchu lewicowych syjonistów.
W grudniu 1939 r. uciekł do Grodna, które znajdowało się wówczas pod okupacją sowiecką. Tam mianowano go kierownikiem literackim teatru żydowskiego. W lipcu 1940 r. został aresztowany przez NKWD i osadzony w więzieniu, a następnie zesłany do obozu w tajdze pod kręgiem polarnym. To właśnie w łagrze niedaleko Uchty poznał Sługę Bożego Stanisława Szulmińskiego, o którym pisał w swoich wspomnieniach z wielką sympatią.
Wolność odzyskał w sierpniu 1941 r. jako obywatel polski; resztę wojny spędził w azjatyckich republikach ZSRR, gdzie pracował na czarno jako stróż nocny, nosiwoda, pastuch w kołchozie itp. W kwietniu 1946 r. wrócił do Łodzi. Jakiś czas pełnił funkcję sekretarza ZLiDŻ i żydowskiego Pen Clubu. Pod koniec lata 1948 r. wyjechał do Paryża, gdzie objął funkcję przewodniczącego Związku Ocalonych Literatów Żydowskich oraz wiceprzewodniczącego jidyszowej sekcji Pen Clubu. W 1952 r. osiadł na stałe w Buenos Aires, gdzie został wiceprzewodniczącym Związku Literatów Żydowskich im. H. D. Nomberga i członkiem egzekutywy argentyńskiego oddziału ŚKKJ. Debiutował w roku 1908 na łamach prasy wileńskiej; w okresie międzywojennym był członkiem redakcji dziennika „Der Moment”. Publikował w prasie polskiej, francuskiej, amerykańskiej, argentyńskiej i izraelskiej. Wydał 25 różnych tytułów począwszy od 1918 aż do swojej śmierci. Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków. W Zagładzie stracił matkę, siostrę, żonę i syna. (na podstawie: Nowe życie? Antologia literatury jidysz w powojennej Łodzi (1945–1949), red. Magdalena Ruta, Łódź 2018, s. 335).
Wartość i wiarygodność świadectwa Abrahama Zaka
Świadectwo Abrahama Zaka jest cenne z kilku powodów. Po pierwsze jest ono jednym z nielicznych świadectw spisanych przez naocznego świadka obozowych cierpień Sługi Bożego. Po drugie jej autorem jest wyznawca judaizmu, co sprawia, że jego świadectwo jest pozbawione nieobiektywnej i nadmiernej przychylności wobec innowiercy, a tym bardziej katolickiego duchownego, którzy byli widziani przez Żydowską mniejszość jako swoi najwięksi wrogowie i prześladowcy. A zatem wspomnienia te można uznać za cenne ze względu na obiektywizm narratora i dziennikarską rzetelność.
Wreszcie po trzecie zasługuje na zauważenie fakt, że adresatem tych wspomnień jest środowisko żydowskie, ponieważ pamiętniki zostały wydane drukiem w Argentynie w języku jidysz, co wzmacnia ich wartość poznawczą.
Wprowadzenie do lektury fragmentów Knecht zenen mir gewen
Tłumacz, prof. Magdalena Ruta, ubogaciła tekst krótkimi, ale bardzo cennymi wprowadzeniami, które pomagają nakreślić kontekst opisywanych wydarzeń. Jest to niezwykle ważne i przydatne podczas lektury tekstu. Warto przy tym zauważyć, że brakuje nam całościowego wprowadzenia do dzieła Abrahama Zaka, co z pewnością pomogło by nam lepiej uchwycić klimat i nastrój całego utworu.
Jak przedstawia się Sługa Boży w publikacji żydowskiego pisarza?
Na uwagę zasługują epitety, którymi posługuje się Autor w stosunku do Sługi Bożego. Dwukrotnie nazywa go „prawdziwie kryształowym człowiekiem”. Podkreśla jego wiarę, pracowitość oraz ducha pokutnego. Widzi w ks. Stanisławie człowieka, który z miłością przyjmuje nałożoną na siebie karę. Zak przyznaje, że pociągała go osoba Sługi Bożego, lubił z nim spędzać czas na rozmowie, ponieważ karmił się jego nadzieją. Wreszcie stwierdza, że ks. Szulmiński był przez „wszystkich kochany”, a wieść o jego nagłej śmierci poruszyła zarówno Polaków jaki i Żydów.
Abraham Zak mówi o wielkiej przyjaźni jaką żywił względem Sługi Bożego i wylicza jego cnoty: życzliwość, serdeczność, skromność i dobre, ludzkie usposobienie względem innych. Szulmiński każdego człowieka traktował jako swojego brata. Miał dar empatii, cierpliwego wsłuchiwania się potrzeby drugiego człowieka i dar pocieszania innych w najtrudniejszych sytuacjach życiowych.
Z opowiadania dowiadujemy się również, że Sługa Boży chodzi w sutannie, a właściwie w tym co z niej pozostało, założonej na kufajkę, tak, aby jego tożsamość kapłańska była natychmiast zauważana, dlatego Zak już przy pierwszym spotkaniu rozpoznaje w Szulmińskim katolickiego duchownego. Na uwagę również zasługuje odnotowany w pamiętnikach fakt, że Sługa Boży modli się na brewiarzu (najprawdopodobniej brewiarzem jest opisana przez Awona książeczka w skórzanej oprawie, z które Sługa Boży odmawiał psalmy). Żydowski pisarz zaświadcza zatem, że Sługa Boży do końca swojego życia utożsamiał się z kapłaństwem, przyznawał się do kapłaństwa, wypełniał kapłańskie obowiązki i w miarę swoich możliwości pełnił duszpasterską posługę. Abraham wspomina, że inicjatywą Szulmińskiego był zakup ikony i animowanie codziennej modlitwy w baraku.
W narracji nie ma śladu, z którego wynikałoby złorzeczenie Sługi Bożego swoim oprawcom, w ręcz przeciwnie. Po zabraniu mu modlitewnika (brewiarza), chociaż Zak przeklina strażnika, Szulmińskim nie wypowiada złego słowa, nawet się nie załamuje ani się nie skarży, ale jasno widzi rozwiązanie zaistniałego problemu „ja znam wiele psalmów na pamięć, a tego mi nie zabiorą”.
Z opowiadania Abrahama Zaka wynika, że Sługa Boży został zatrzymany w obozie, dlatego, że podważono jego polskie obywatelstwo. Również dokumentacja obozowa zdaję się potwierdzać tą tezę. W teczce Stanisława Szulmińskiego odnajdujemy legitymację uprawniającą do swobodnego przebywania na terenie ZSRR w dwóch egzemplarzach (oryginał i kopia) co świadczy o fakcie, że oryginał legitymacji nie został nigdy jemu wręczony. We wszystkich dokumentach wytworzonych w areszcie, więzieniu i obozie ks. Szulmiński wpisaną ma narodowość polską. Dopiero w dokumentach wytworzonych po śmierci Sługi Bożego powtarza się wpis „Rosjanin”. Fakt, że urodził się w Odessie na terenie ówczesnej carskiej Rosji miał uczynić z Polaka Rosjanina, a tym samym ciężko chorego człowieka (niemal nieużytecznego) pozbawić wolności już na zawsze.
Awron Zak podsumowuje: „Szulmiński bardzo, bardzo mocno cierpiał. Cierpiał w milczeniu, nie skarżąc się przed nikim. Milcząc niósł swoje jarzmo po łagrowej „via dolorosa”… Cierpiał i wierzył, że kiedyś nadejdzie sprawiedliwość… I gdy na koniec faktycznie nadszedł dzień wyzwolenia – został darowany wszystkim poza nim…”.
Fragmenty utworu
Poniższy tekst pochodzi z książki: Awrom Zak, Knecht zenen mir gewen [Byliśmy niewolnikami], t. II, Buenos Aires 1956. Tłumaczenie dr hab. Magdalena Ruta, prof. UJ. Do publikacji przygotował ks. dr Przemysław Krakowczyk SAC.
Fragment pierwszy
Pierwszy fragment pochodzi z rozdział 62 zatytułowanego „Ksiądz, który odmawia psalmy…” (s. 250-252). Abraham Zak, przebywając po ciężkiej chorobie w „słab-komandzie” (komandzie rekonwalescentów), mieszkał z księdzem Szulmińskim w jednym baraku. We wcześniejszych ustępach Zak relacjonuje, jak wyglądała katorżnicza praca na mrozie osłabionych ludzi, którym nie pozwolono prawdziwie dojść do zdrowia. Kto więc mógł, unikał przemęczania się.
Pomiędzy tymi nielicznymi, którzy pracowali, był polski ksiądz Szulmiński – również z mojej brygady. Był to człowiek po czterdziestce. Szulmiński nie chodził ubrany jak wszyscy. Fufajkę nosił pod spodem, a na wierzchu miał czarny płaszcz, przerobiony z porozcinanej sutanny, która pobrudziła się już w czasie pracy i miała wiele dziur. Przerzucał łopatą śnieg, czyścił przestrzeń wokół swojego pniaka, chociaż, rzecz jasna, żydowski brygadzista również i jego nie gonił do pracy. Widzę, że jest słaby, ledwo co podnosi łopatę. Co chwilę ociera sobie pot z czoła. Ale łopaty nie odkłada. Sprawia wrażenie pokutnika, który z miłością przyjmuje nałożoną na niego karę…
– Niech pan trochę odpocznie… – podchodzę do niego i nawiązuję rozmowę.
Szulmiński opiera się o łopatę.
– Tak, ma pan rację… – mówi cicho, wstydliwie.
– Jest pan przecież taki osłabiony. Po co się za bardzo wysilać?
– Kiedy człowiek pracuje, to mniej myśli… Zapomina się… Trudno tak cały czas rozmyślać o tym, że się jest „zekiem”…
– Proszę, niech mi pan powie – pytam go dalej – jest pan przecież człowiekiem wierzącym. Czy wierzy pan w nasze wyzwolenie?…
Ksiądz Szulmiński spogląda na mnie, uśmiechając się smutno:
– Wie pan co? – odpowiada – Pańscy bracia (chodziło mu o Żydów) szerzą tutaj defetyzm. Utrzymują, że już po nas… Nie wolno tak mówić. Boskie oko widzi wszystko i wszędzie. Nawet tu, w tej zapyziałej dziurze. Wszystko ma swój kres…
I ksiądz Szulmiński kończy cytatem z psalmów:
– „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”…
W tej chwili prawdziwie zazdrościłem Szulmińskiemu. Potrafi wierzyć – więc wierzy, że „wszystko ma swój kres”.
Ten dzień nie przyniósł oszałamiających rezultatów, jeśli chodzi o naszą pracę. A mimo to wyprowadzano nas codziennie do karczowania. Nie pozwalano chorym na bezczynne siedzenie w zonie.
Moja znajomość z Szulmińskim pogłębiała się. Ciągnęło mnie, aby spędzać z nim czas, rozmawiać – jakbym szukał u niego odrobiny nadziei… Rozmawialiśmy podczas przerw w pracy, albo wieczorami w baraku. Był to prawdziwie kryształowy człowiek.
Raz w środku nocy budzę się i widzę, że przy stole siedzi Szulmiński – sam jeden, pochylony nad maleńkim modlitewnikiem w skórzanej oprawie. Siedzi tak zamyślony, nie ruszając się z miejsca jak cień. Przyglądam się mu dłuższą chwilę. On nie wie, że na niego patrzę, więc nie zmienia pozycji. Nagle otwierają się drzwi i wpada wice-naczelnik łagru. Jak widać, jego oko czuwa nad naszymi barakami… Głośno tupiąc, podchodzi szybkim krokiem do Szulmińskiego:
– Co takiego tutaj masz?
Szulmiński pokazuje:
– Psalmy…
Enkawudzista bierze do ręki modlitewnik, przegląda i mówi:
– Idź spać!
I wychodzi, głośno stawiając nogi. Psałterza Szulmińskiemu nie zwraca…
Szulmiński podniósł się przygnębiony. Pochylona sylwetka człowieka w czerni zaczęła się powoli przesuwać w kierunku legowiska na narach.
Dopiero, gdy mijając moje miejsce, zauważył, że na niego patrzę, powiedział smutnym głosem:
– Nie mam już moich psalmów…
– Co za bezduszny człowiek! – wołam. – Ten cham myśli, że tym sposobem uratuje komunizm…
– Przepadło… – odpowiada Szulmiński. – A ja znam wiele psalmów na pamięć… I tego mi nie zabiorą…
Fragment drugi
Drugi fragment pochodzi z rozdział 71 zatytułowanego „Dzień, którego się nie da zapomnieć” (s. 278). Gdy do łagru dociera wieść, że 22 czerwca 1941 r. Niemcy zaatakowały Związek Radziecki, polscy Żydzi cieszą się, upatrując w tym koniec niewoli w łagrze. A. Zak biega po zonie podniecony dobrą, jak mu się wydaje, wieścią, dzieląc się nią z napotkanymi znajomymi.
W „słab-komando” spotykam również księdza Szulmińskiego. Leży na marze blady i osłabiony: widać, że nie bez powodu znajduje się w tym baraku… Dzielę się nowinami również z Szulmińskim:
Szybko wstaje i zaczyna się żegnać:
– Niech będzie pochwalony Jezus…
– Mów pan… opowiadaj pan… – prosi mnie zaskoczony.
Opowiadam o atakach lotniczych na sowieckie miasta.
– I co pan teraz powie? – pytam go.
– Bóg to może sprawić, aby grzesznicy ukarali jedni drugich, a sprawiedliwi byli wyzwoleni…
I po chwili dodaje, głęboko poruszony:
– Naprawdę wielka nowina! Wielkie wydarzenie!
Zlazł z nary i zaczął krążyć. Gnało go tak jak mnie. Szulmiński za nic nie mógł się uspokoić. Szeptał sam do siebie:
– Rzeczywiście… rzeczywiście…
Tym słowem podsumowywał myśli gwałtownie cisnące się mu do głowy.
Fragment trzeci
Trzeci fragment pochodzi z rozdziału 79 pt.. „Obywatele Polacy!”… (s. 301). Polacy i polscy Żydzi, po zwolnieniu z łagru (na skutek podpisania układu Majski-Sikorski), zostali przeniesieni do „polskich” baraków już poza zamkniętą zoną. A. Zak zgłosił się na ochotnika do pracy w samej zonie, aby zarobić trochę rubli na dalsze życie na wolności.
Gdy pewnego wieczoru wróciłem z pracy, ujrzałem w baraku taki oto obrazek: W kącie wisiała ikona przystrojona zielonymi gałązkami. Grupa Polaków z odkrytymi głowami stała dookoła niej, a ksiądz Szulmiński prowadził modlitwę wieczorną „Ojcze nasz”… Po modlitwie zaśpiewano „Ave Maria”. Melodię podchwycili wszyscy Polacy i barak wypełnił się śpiewem. Żydzi w milczeniu przyglądali się tej ceremonii z oddali.
Ciekawe, skąd Polacy mieli ikonę? Później dowiedziałem się, że otrzymali ją od katolika, byłego „zeka”, który mieszkał w pobliskim miasteczku Czibiu. Była to inicjatywa księdza Szulmińskiego.
Fragment czwarty
Przedostatni, czwarty fragment wspomnień Awrona Zaka na temat Sługi Bożego ks. Stanisława Szulmińskiego pochodzi z rozdziału 82 pt. „Wytęskniony dzień” (s. 309). Kierownictwo łagru zwróciło Polakom dokumenty i przedmioty osobiste, każdy przygotowywał się do wyruszenia w drogę – na miejsce rekrutacji do polskiej armii. Nie wszystkich jednak NKWD chciało wypuścić ze swoich łap.
Przy bramie rozegrała się też tragedia.
Dramat kilkudziesięciu ludzi: w ostatniej chwili – naprawdę już przy bramie – „naczalstwo” zakwestionowało ich prawo do amnestii. Rzekomo ich papiery nie były do końca w porządku… W ich przypadku należało wyjaśnić niektóre szczegóły, ich polskie obywatelstwo… Wśród zakwestionowanych był również ksiądz Szulmiński.
Ludzi tych jakby piorun trafił. Zastygli w milczeniu, oniemiali. Zupełnie załamani. Cała nasza grupa przeżywała ich wielki ból…
Najbardziej dotknęło to Szulmińskiego. Usłyszawszy ten okrutny wyrok, pobladł jak ściana. Nagle zachwiał się na boki, po czym złapał się czyjegoś ramienia, aby nie upaść. Słabe serce (z powodu ataków serca był częstym gościem w „słab-komandzie”) – zareagowało… Dwóch ludzi – „braci w niedoli” – wzięło go pod ramiona i odprowadziło z placu do ambulatorium…
W końcu wszyscy przeszli przez bramę – na tamtą stronę…
Wszyscy – poza tymi kilkudziesięcioma przygnębionymi, którzy dopiero co wysłuchali swojego wyroku…
Fragment piąty
Ostatni, piąty fragment, w którym wspominany jest Sługa Boży pochodzi z rozdziału 83 zatytułowanego „Śmierć księdza” (s. 312-313). Opisane wydarzenia dzieją się już po zwolnieniu z łagru, poza zoną, w miejscu zwanym Kregingstroj w dniu opuszczenia łagru, 27 lub 28 listopada 1941.
Na drugi dzień przybyło do mojego baraku jeszcze trzech spóźnionych Żydów z naszej „zony”. Ponieważ leżeli w „stacjonarze” (obozowym szpitalu – przyp. tłum.), postanowiono ich wypuścić nieco później. Oni jednak za żadne skarby nie chcieli się na to zgodzić, przekonując lekarzy, że już lepiej się mają, że czują się dobrze, że są już silni jak żelazo… Że trzeba ich wypisać ze szpitala i puścić wolno wraz ze wszystkimi…
Tej trójce – trzem pacjentom z grupy ciężko chorych obywateli polskich – udało się w końcu nakłonić lekarzy, więc ich wypisano. I oto już tu są. Jeden z nich wciąż jeszcze poważnie choruje. Ledwo się trzyma na nogach. Ledwo dotarł do nas, do „Krekingstroju”.
– Po co mam leżeć chory w obozie? Jeśli dalej będę chorować, to pójdę do szpitala na wolności… – tak twierdził. Całkiem zdrowy punkt widzenia miał ten chory…
Nawiasem mówiąc, ci trzej spóźnialscy przynieśli z zony smutną wiadomość, że kochany przez wszystkich ksiądz Szulmiński zmarł poprzedniej nocy na atak serca…
Radość Szulmińskiego z powodu odzyskania długo wyczekiwanej wolności była zbyt wielka, aby jego chore serce mogło wytrzymać takie rozczarowanie, tak wielki ból… Rozpowszechniono tę wiadomość po wszystkich barakach. Polacy żegnali się pobożnie.
Wszyscy, Polacy i Żydzi, naprawdę bardzo się przejęli, bo był to kryształowo czysty człowiek.
Również i ja miałem wielką przyjaźń dla Szulmińskiego. Przede wszystkim był wyjątkiem wśród polskiego kleru zatrutego jadem antysemityzmu… Wręcz przeciwnie, w czasie rozmów ze mną zawsze był bardzo ludzki i serdeczny. W trudnych chwilach rozpaczy ten nie-Żyd, ten rzymski katolik, często pocieszał mnie odpowiednim fragmentem psalmów…
Mimo że król Dawid był przecież moim królem, a nie jego…
Sam Szulmiński bardzo, bardzo mocno cierpiał. Cierpiał w milczeniu, nie skarżąc się przed nikim. Milcząc niósł swoje jarzmo po łagrowej „via dolorosa”… Cierpiał i wierzył, że kiedyś nadejdzie sprawiedliwość… I gdy na koniec faktycznie nadszedł dzień wyzwolenia – został darowany wszystkim poza nim…
To był zbyt wielki cios nawet dla tak wielkiego bohatera.